Relacje uczestników pierwszej edycji Great Lakes Gravel 2019, niemal zmusiły mnie do zapisania się na tą imprezę. Poza tym trasa prowadzi po moich rodzinnych okolicach. Raczej dalszych niż bliskich, ale w kilku punktach ślad trafia w miejsca gdzie byłem kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt lat temu :D
Artur Drzymkowski
Great Lakes Gravel 2021 - przygotowania do startu
W tym wyścigu znowu staruję z Jackiem. Po Mazowieckim Gravelu wiemy już, co nieco o własnych możliwościach i protipach, które według naszej subiektywnej opinii pozwoliły na osiągnięcie dobrego wyniku. I dlatego w tę samą taktykę obieramy na GLG. A jest to taktyka KULINARNA. Pierwsza wersja planu wyglądała następująco:
- 109km Sztynort, Dania domowe u Marty, w pobliżu dwa sklepy spożywcze i Orlen
- 201km Gołdap, Kebab Super King 24h, 1km od trasy (są alternatywne restauracje
- 290km Olecko, Royal Max Kebab, otwarte do 0:00, 200m od trasy, w pobliżu Żabka (do 23) oraz Orlen
- 383km Wężewo, sklep spożywczy, otwarty od 7am
- 408km Mikołajki, dużo sklepów i restauracji
- 440km Mrągowo, dużo sklepów i restauracji
Na wszystko skwapliwie przystałem, z jednym wyjątkiem! W Gołdapi musiały być kartacze! Jestem ich psychofanem i bez wahania byłem w stanie odbić z trasy 1,2 km do restauracji Pasjonata.
Kolejnym elementem istotnym dla przygotowań była prognoza pogody. A ta przez dłuższy czas nie napawała optymizmem. Miało padać od startu, a lać przez całą sobotę. Dodatkowo temperatura miała iść w dół. Odzież przeciwdeszczowa stała się niemal tak istotna jak kartacze w Gołdapi. Dodatkowo Jacka rozłożyło przeziębienie, i to konkretne! Jako że jest twardym zawodnikiem, to przez pierwsze dni choroby utrzymywał, że zdąży zwalczyć. Ale na dwa dni przed startem rozsądek zwyciężył i na start do Wilimów pojechać miałem sam.
Na poprawę morale im bliżej było do 17 września, tym wróżbici pogodowi dodawali otuchy. W piątek sucho, w sobotę deszcz, w niedzielę sucho, ale temperatura na jednocyfrowym plusie.
Wilimy i Gościniec pod Dębami
Nocleg z czwartku na piątek mieliśmy z Jackiem zarezerwowany w bazie GLG czy w Gościńcu pod Dębami. Miła Pani ostrzegła nas lojalnie, że w obliczu najazdu ultamaratończyków, pokoje dwuosobowe przeznacza dla małżeństw. Niestety z uwagi na krótki okres, nie byliśmy w stanie sprostać wszystkim formalnościom by ten warunek spełnić. Więc trafiłem do czteroosobowego domku, oddalonego jak się okazało o 10 metrów od linii startu. Z samym lokum miałem dużo szczęścia, ponieważ udało się dość szybko znaleźć moich współ-spaczy, którzy dysponowali jedynym kluczem do domku, w barze i sprawnie mogłem się zakwaterować. Z zasłyszanych historii wiem że nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Słaby zasięg telefonii komórkowej miał w tych problemach swój wielki udział. Przed snem jeszcze posiłek przedstartowy i piwo na stres przedstartowy również ;)
Great Lakes Gravel 2021 - Startujemy!
Podczas celebracji śniadania, jeden z kolegów z domku, uświadomił mi że nie mam trackera. Musiałem zagęścić ruchy! W momencie, gdy spod bramy startowej pada „Artur Drzymkowski”, wywołujące mnie do grupy startowej „6:18”, ja wpychałem się do kolejki po nadajniki gps, popijając nerwowo Red Bulla, którym częstowano w ramach patronatu ;)
Startujemy! Jest zaskakująco ciepło, bezwietrznie i mgliście. Kurtka jest zdecydowanie niepotrzebna. Pierwsze kilometry trasy to asfalt, muszę się kontrolować zęby nie jechać zbyt szybko jak na rozgrzewkowe tempo. Grupa startowa się rozciąga i po chwili jadę sam. Po kilkunastu minutach mija mnie Radek Gołębiewski. Dobrze, że tak szybko, bo dzięki temu zorientowałem się, że nie wcisnąłem „start” na liczniku – typowe!
Jadę swoim tempem, mijam grupki zawodników, z niektórymi jadę kilka kilometrów, więc jest czas na pogaduszki. Poranne mgły opadły i mimo zachmurzenia podziwiam widoki. Na pewnym kilku kilometrowym odcinku trasa prowadzi nas przebudowywaną drogą. Jestem w ciężkim szoku, bo drogowcy w pierwszej kolejności ukończyli szeroką drogę dla rowerów! My lecimy gładkim asfaltem, a auta resztkami drogi.
Podczas tej sesji fotograficznej, wyprzedza nas 3 zawodników, ale warto było ;)
W okolicy 85 km, wybrukowanymi leśnymi drogami docieramy do Gierłoży, gdzie z nawo poznanym kolegą z Lubina robimy sobie szybki postój fotograficzny. Jedziemy dalej. Kolega, z którym jadę zapowiada, że za chwilę będzie chciał zatrzymać się na śniadanie. Ja zgodnie z planem chcę dotrzeć do Sztynortu. Gdy trasa prowadzi wzgórzami, możemy z wysokości siodełka zobaczyć Wielkie Jeziora Mazurskie. To znaczy teraz, patrząc na mapę to widzę. W czasie wyścigu widziałem po prostu jeziora :D
Piękną dębową aleją dojeżdżamy w końcu do Szynortu. Nie udaje mi się trafić w „Dania domowe u Marty”, a wbijam się do Pruskiej Baby na śniadanie w postaci szwedzkiego stołu. Po uiszczeniu opłaty, pani kelnerka zakleja mnie opaską typu „all inclusive” i w taki tryb wpadam :D. Na koniec napełniam bidony i ruszam w trasę. Za Ogonkami ślad GLG prowadzi trasą poprowadzoną na starej linii kolejowej. Słońca trochę wychodzi zza chmur i jest pięknie.
Zatankowany w Pruskiej Babie mogę cisnąć dalej :)
W Puszczy Boreckiej dłuższy kawałek jadę z zawodnikiem na hardtailu Krossa, który 3 razy przejechał Carpatię Divide, za każdym razem poprawiając wynik – szacun! Teraz, gdy wiemy, że tegoroczna będzie w przeciwnym kierunku, zastanawiam się czy stanie na jej starcie?
Trasa prowadzi szlakiem rowerowym poprowadzonym po zlikwidowanej linii kolejowej, stąd malownicze wiadukty nad naszymi głowami
Po raz kolejny doganiam Błażeja, z którym nocowałem w jednym domku w Wilimach. Gadamy o rowerach, torbach (Błażej to człowiek od bikepackingowego BabyLegs) i o rzeczach najważniejszych, czyli o spodenkach rowerowych ;) I w toku tych pogaduszek docieramy w okolice Gołdapi, które z daleka są anonsowane przez wiatraki. Czeka nas wspinaczka na Piękną Górę. Ja zgodnie z sugestiami organizatorów (sugestiami zawartymi w komunikacie przedstartowym), atakuję nartostradę z buta. W pewnym miejscu robi się bardziej stromo i w związku, z czym ciężej, więc moja ręka zupełnie poza kontrolą mózgu próbuje przerzucić bieg na lżejszy :D
Piękna Góra = Piękny Widok!
Na szczycie wyrównanie oddechu i nieodzowne zdjęcia, gdyż widok jest godny! W Gołdapi według planu mają być kartacze, ale ja w dalszym ciągu czuję obfite śniadanie, więc narażając się na dezaprobatę mojego taktyka Jacka, postanawiam tylko zjechać na stację benzynową na piwo 0%. Ot taka zachcianka organizmu, z którą nie zamierzałem walczyć.
Niestety w tym punkcie wyścigu zaczyna się dramat tej relacji. Na DDR wzdłuż drogi, okazuje się, że przednia przerzutka przestała działać. Klasyczne podejście pracownika działu IT w sytuacji braku współpracy urządzenia elektronicznego, polegające na „restarcie” (w ty przypadku było to odłączenie kabelka) dało nic. Błażej, który znowu mnie dogonił, również nie miał innego pomysłu. Nicto! Martwa przednia przerzutka trzymała łańcuch na małej koronce, czyli z podjazdami będzie dobrze, a na zjazdach bez dokręcania. W związku z tymi perturbacjami i frasunkiem, nie trafiłem na stację na piwo. Co gorsza kończy mi się woda, a czeka nas przejazd przez Puszczę Romnicką i groźba picia z kałuż. Więc decyduje się na pukanie do dobrych ludzi. I tu sukces do już przy pierwszej próbie. Bidony napełnione, można gonić. Na szczęście niezbyt długo, bo na wjeździe do puszczy trafiam na posilających się współtowarzyszy, których opuściłem na czas szukania wody. Znowu pogawędki, jedzenie batonów, żeli, jabłek spod przydrożnych drzew i przeprawa przez wielką kałuże na przygranicznej drodze. Podobno działy się w tym miejscu rzeczy straszne! Ja ostrzeżony przez kolegów, którzy przejechali chwilę przede mną, przejechałem suchą stopą.
Podczas tej sesji zdjęciowej, wyprzedzają nas, stąd te zasępione miny Kolegów ;)
Docieramy do Stańczyk, obowiązkowa fotka i ruszamy wspinać się. Podkręcamy tempo żeby zdążyć do sklepu w Przerośli, gdzie obiecuję sobie „wielkie żarcie”. Oczywiście pod sklepem z każdą chwilą robi się tłumniej od zawodników. Zapada zmrok i robi się zimniej, więc zakładam nogawki i wiatrówkę (do tej pory jechałem w cienkiej bluzie i podkoszulce merino). Najedzeni ruszamy w mrok. Szkoda tych widoków. Wiatr chyba mamy delikatnie w plecy, bo jazda się bardzo przyjemna. Trasa prowadzi nas malowniczym (nic nie było widać, ale wiem, bo tam byłem ;) przesmykiem między Jeziorami Rospuda i Kamienne. Jedziemy większą grupą, pustymi asfaltowymi drogami. W pewnym momencie dojeżdżamy do długiego zjazdu i wszyscy oczywiście zaczęli dokręcać, ja nie mogłem i momentalnie zostaję sam.
Taka samotna jazda w ciemnościach ma swój urok. Człowiek ma czas na przemyślenia ;)
Na początku ścieżki wokół Jeziora Olecko Wielkie doganiam jednego z kolegów, z którym jechałem wcześniej. Sam ścieżka, choć bardzo przyjemna i malownicza, trochę się dłuży. Olecko z zaplanowanym popasem jest tak blisko, a jedzie się i jedzie. W końcu docieramy do miasta. Mój współtowarzysz planuje tu nocować, ja czuję się jeszcze dość świeżo, więc zjeżdżamy do Orlenu na późną kolację. Podczas przeżuwania tortilli, dostaję smsem ochrzan od Jacka, że dlaczego na Orlenie, przecież w planie był kebab i że jak tak, to On (znaczy Jacek) ostatni raz ustala strategie … Oczywiście żartował. Chyba. W przyszłym roku się dowiem ;). Podczas gdy jadłem, na stację dociera Błażej, który również chce jechać dalej, więc czekam chwilę i ruszamy. I tu się zaczyna … Tylna przerzutka zamiera. Przełożenie wynosi mniej więcej 1:1. Czyli najlepiej jakbym miał cały czas pod górę. Jadę sam …
„Taka samotna jazda w ciemnościach ma swój urok". Człowiek ma czas na przemyślenia. Ewidentnie bateria się wyczerpała, wcześniej miałem „nadzieję”, że to tylko przednia przerzutka się zepsuła. Ale jak tylna przestała działać, to diagnoza może być tylko jedna. "Ty się do tego Di2 nie nadajesz, skoro nie ogarniasz faktu, że akumulator trzeba ładować! A już na pewno przez startem w ultramaratonie!"
Nicto, jadę i kombinuję. W pewnym momencie, przychodzi mi do głowy pomysł: zablokuję wózek przedniej przerzutki jakimś patykiem, żeby łańcuch kręcił się po dużej koronce. Będę miał singla z przełożeniem na płaskie i zjazdy. Próbuję pomysł wdrożyć pod jasną latarnią po cmentarną bramą. Niestety, wózek nie ma za mało luzu i ściąga łańcuch z powrotem na małą koronkę. Jeden z mijających mnie zawodników, oferuje pomoc, ale po wysłuchaniu, w czym rzecz, rozkłada ręce i sugeruje DNF. W zasadzie już mi to przyszło do głowy tuż za Oleckiem. Mam rodzinę w Ełku, więc ktoś by mnie odebrał, a w sobotę bym się jakoś dostał do Wilimów po auto.
Do przejechania zostało niecałe 200 km. Postanawiam jeszcze powalczyć. Najgorsze są proste odcinki. Trasa prowadzi przez pola i lasy. Kilka razy w słyszę w oddali ryk jelenia. Gdzieś za Ublikem dogania mnie Krzysiek z kanału YT „Hoża Buka” (polecam relację z Brajdak Gravel), którego znudziła chyba samotna jazda, bo dopasowuje się do mojego wolnego tempa i gadając jedziemy sobie razem. Krzysiek ma na koncie już 10 ultramaratonów przejechanych w ciągu ostatnich 3 lat – szacun! Mija kilka godzin od popasu w Olecku, więc zatrzymujemy się na krótkie jedzenie, a ja przy okazji naciągam ochraniacze na buty dla odzyskania czucia w palcach - nie z powodu wilgoci. Krzysiek rusza szybciej żeby nie wystygnąć zbytnio i do mety już go nie dogonię.
W Suchym Rogu zaczyna się przejaśniać. Wyprzedza mnie kilku zawodników, ale jednego chwilę później mijam podczas drzemki na przystanku. W końcu docieram do Mikołajek, gdzie zaczyna się mżawka. Zapotrzebowanie na kawę prowadzi mnie na stację. Oczywiście „nasi” już tam są :D.
Kolejne miejsce z podtytułem : "Już tu byłem!" Ale na rowerze po raz pierwszy :)
Mżawka gęstnieje, więc zakładam specjalnie nabyte na tą okoliczność wodoodporne dwu-palczatki. Ze stacji ruszam dziarsko, stosując technikę rozpędzania kadencją 150 obr./min. Podczas jednego z tych momentów mija mnie ktoś i ze zgrozą w głosie „A co to za poj#*#na kadencja?” Ale zanim kończy pytanie, rozpoznaje mnie i ze zrozumieniem kwituje „A to Ty od tego Di2 …”
Opad atmosferyczny ewoluuje z mżawki w drobny deszcz. Po malowniczym singlu i ścieżce nad jeziorem Czos, na którym leży Mrągowo, robi się dostatecznie mokro i wietrznie, żebym wyciągnął kurtkę goretex z podsiodłówki. Zaczynam końcowe odliczanie. Trasa ma jeszcze kilka fajnych podjazdów, więc moja konfiguracja przełożeń jest chwilami adekwatna. Pod koniec, za Czerwonką już niestety płasko i asfaltowo.
W końcu dobijam do mety! 30 godzin i 16 minut mi to toczenie się zajęło. 61 pozycja na 202 uczestników, którzy dotarli do mety. Zakładam, że ta nienaładowana bateria, kosztowała mnie 2 może 3 dodatkowe godziny. Ale pewności nie ma. Żeby się przekonać musiał bym powtórzyć … Za rok? Nicto! Natenczas pozostaje mi pozowanie na ściance, odbiór trofeum i jedzenie. Chłopaki mnie tylko pocieszają, że akumulatory od Di2 wysiadają im na zawodach CX z powodu niskiej temperatury … Mili są :D
Puenta
Po 3 godzinnej drzemce w samochodzie, idę na chwilę do restauracji na kawę przed drogą powrotną. Mimo cywilnego ubrania i braku roweru słyszę powitanie: „O! I jak tam to Di2!? ;D”
GLG 2021 w ujęciu sprzętowym
- Dwa wielkie bidony 700 ml i 900 ml - w zasadzie wystarczyły, choć pewnie przy słońcu i odrobinie wyższej temperaturze bym musiał częściej tankować. W trzecim koszyku jechał również bidon, ale wypełniony elementami serwisowymi do roweru. Na szczęście nic się nie przydało.
- Torba w ramie GIANTH2PRO wersja 3L z trójwarstwowego i wodoodpornego materiału H2Tex, zapinana na bryzgoszczelny zamek. W środku ma małą zapinaną kieszonkę, gdzie bezpiecznie wiozłem klucz od auta. Z przodu jest wyposażona w zabezpieczone wyjście na kabel, dzięki któremu mogłem spokojnie ładować licznik Wahoo Bolt. Wiozłem w niej akumulatory do lampki, powerbank, czołówkę, zestaw naprawczy do tubelassa, pompkę i torebkę toaletową. Miejsce na ładowarkę do Di2, też by się znalazło ... ;)
- Torba podsiodłowa GIANT SCOUT składająca się z wodoszczelnego worka i uprzęży. Wypchałem ją:
- zestawem do awaryjnego spania - hamakiem Tigerwood Ważka V1 wraz z krótkim materacem Forclaz Trek 700, folią nrc i pidżamą z wełny merino. Jak jasno mówi relacja powyżej niczego z tych rzeczy nie wykorzystałem do mety. Natomiast poczucie bezpieczeństwa było zaspokojone ;)
- kurtka puchowa z primaloft (założona dopiero na spanie w aucie) i kurtka turystyczna goretex, która się przydała choć brałem ją spodziewając się dużo gorszych warunków (większych opadów i niższej temperatury)
- Torba na ramę Acepac Fuel Bag L - wypełniona jedzeniem. Dość pojemna, z wygodnym dostępem do zawartości i siatkowymi bocznymi kieszonkami na śmieci. Na koniec trochę mnie zaczęła irytować, ponieważ od wilgoci oklapła i zaczęła się opadać na boki.
- Moja nawigacja to Wahoo Bolt, która ma już ponad 3 lata i po 12 godzinach musze ją podpinać do powerbanka.
- Ubranie to podkoszulka z merino, teamowa koszulka z długim rękawem od BMC Nowatex, bibsy Assos Cento, skarpety merino, nogawki, ochraniacze przeciwdeszczowe na buty, rękawiczki RocDay i wodoodporne Forclaz Trek 500.
- No i najważniejsze! Rower Octane 1 Kode, którego szczegółową specyfikację można prześledzić tu. Jedyna zmiana to opony PANARACER GravelKing SK w szerokości 43. Oczywiście na mleku. I choć zdarzyła się im ostatnio mocna krytyka w intrenecie, co do ich problemów (potencjalnych) na mokrym asfalcie, to ja nie owych wad konstrukcyjnych na polu odprowadzania wody nie zauważyłem.