Czy rower może być jak mężczyzna? Chmm... ten zdecydowanie tak mi się kojarzy i to bynajmniej nie przez jego nazwę. Kreidler Stud - w wolnym tłumaczeniu “ciacho” mnie zachwycił, rozczarował, wyniósł na szczyt i … pozostaje jedną wielką zagadką. Jak typowy facet. Nie wiem czy go kocham czy nie znoszę, ale na pewno jest skuteczny.
Dorota Rajska
Zaczęło się jak zwykle od telefonu do redaktora Śmieszka czy ma jakiś fajny rower. Jak zwykle miał. Pewnego pięknego listopadowego poranka wybraliśmy się ekipą na okoliczne ekstremy czyli Wieliszewskie XC. Nie ma co się śmiać, 200 metrów przewyższeń prawie w Warszawie to nie byle co.
Rower już samym wyglądem wydał mi się interesujący. Jaskrawy czerwony kolor, białe siodło, ładna prosta geometria i ten zachwycający widelec Magury bardzo ucieszyły moje oko. Do tego linki schowane wewnątrz węglowej ramy, hamulce również Magury, przerzutki wraz z manetkami Shimano XT oraz efektywne, względnie lekkie koła Mach 1/Shimano XT dopełniły całości. Wyciągając go z bagażnika przemknęło mi przez myśl, że ciężki nie jest. I rzeczywiście, waga wraz z pedałami Shimano 520, to nieco powyżej 11kg. Szału nie ma, ale za niecałe 10k PLN to mimo wszystko przyzwoity "deal". Rama Kreidler Stud to typowy karbonowy szkielet roweru do wyczynowego i amatorskiego ścigania charakteryzujący się zróżnicowanymi przekrojami poszczególnych rur oraz masywnymi kształtami i profilami głównych węzłów - suportowego i główki ramy. Kosztem nieco większej wagi ramy dostajemy sprzęt, który nie tylko optycznie sprawia wrażenie sztywnego i mocnego. Ciekawostką świadczącą bardzo na korzyść jeszcze niezbyt popularnej w Polsce marki Kreidler niech będzie informacja, iż ramy produkowane są w zakładach Syntace - dostawcy elementów kokpitu rowerów Kreidler (przyp. redakcji)
Najważniejszy jest jednak bezpośredni kontakt, a nie mędrca szkiełko i oko.
Wsiadłam i przejechałam 20 metrów po szutrze, ot tak, dla wypróbowania. Rower jak rower. Od razu poczułam, że z moją pozycją jest coś nie tak. Mój Peak jest po BG Fit’cie (szczerze polecam bike fitting) więc pasuje idealnie, ten miał za długi mostek i siodełko za bardzo wysunięte do tyłu. Byłam zatem nie tylko za bardzo wyciągnięta, ale też pedały miałam za daleko do przodu. Dziwna pozycja. Na szczęście pętla wynosi raptem 12 km, więc dam radę.
Kiedy ekipa była już gotowa i ruszyliśmy w trasę na pierwszym zakręcie poczułam to coś. Rower był niezwykle reaktywny. Wystarczyło minimalnie nacisnąć na kierownicę i czułam jak skręca. (Tym sposobem o mały włos nie wylądowałam na drzewie). Był wspaniały, cudowny. Natychmiast stanęłam w pedałach i popędziłam do przodu. Ci, którzy widzieli mnie na rowerze pierwszy raz trochę się zdziwili, ci co mnie znają powiedzieli, że ja tak zawsze. Ale tym razem nie było jak zawsze. Tym razem to było coś niesamowitego. Ten rower pędził pomiędzy drzewami płynnie pochłaniając wszelkie zakręty i ścieżki. Prawie cały czas jechałam na stojąco - trochę to wynikało z niewygodnej pozycji a trochę… w zasadzie nie wiem z czego. Po prostu miałam ochotę stać i jechać jak najprędzej.
Rozochocona pierwszą przymiarką wybrałam się na wyścig cudownego cyklu MTB Opoczno. Było to XC w lesie Łagiewnickim pod Łodzią. Pętla wymagająca i szczerze się zdziwiłam, że zaledwie 40 minut drogi od Warszawy można tak pojeździć. Rower pracował idealnie, w prawdzie był jeden podjazd, który podchodziłam, ale nie przejmowałam się nim zbytnio. Nie chciałam się zanadto zmęczyć i zaplanowałam sobie, że przejadę go podczas ostatniej pętli. I wtedy mnie zawiódł. Nie potrafię powiedzieć co się stało, ale nie dałam rady. Zeszłam przepuszczając koleżankę, co kosztowało mnie miejsce na podium. Musiałam zadowolić się brązem…
Myślicie, że rower się przejął? Jak już napisałam. Facet po prostu.
Ale coś w nim jest, zdecydowanie jest. Nie potrafiłam tego nazwać, więc poprosiłam kolegę, który MTB ogarnia nie najgorzej, żeby sam się na nim przejechał. “No bardzo mi pasuje ten rower” powiedział, gdy wrócił. Potwierdził to samo co ja: zwinny, reaktywny, sztywny. Najlepszy na singlach kiedy gładko wiruje między drzewami. Wspaniale zjeżdża i bardzo dobrze podjeżdża. Ale kolega to facet. Ma więcej siły i lepiej potrafi nad nim panować.
Co do jednego byliśmy zgodni. To jest wymagająca maszyna. Jej specyficzna geometria, na którą składa się przede wszystkim ostry kąt główki ramy, rury podsiodłowej oraz relatywnie krótka górna rura bardzo wpływają na styl jazdy. Jak nie masz dobrej techniki, silnych nóg i niezłej wydolności, możesz nie pokochać tego roweru. Gdy jednak nie jesteś już początkującym kolarzem - Kreidler Stud Team Replica Cię zachwyci.
Wracając do mojej opowieści... Zaraz po owym wyścigu miałam mały wypadek, który skończył się nogą w gipsie i przerwą od roweru na parę miesięcy. Po powrocie na dwa kółka, co wypadło w środku zimy, odkryłam kolarstwo torowe, w którym zakochałam się bez reszty więc Kreidler trochę postał pod ścianą i odpoczął. Ale sezon zaczął się pełną parą i pomyślałam sobie, że ścignę się, a co mi tam. Wystartowałam więc w Poland Bike’u w Otwocku. Pamiętając, że pozycja na Stud’zie nie bardzo mi pasowała, przekręciłam mostek na krótszy i ruszyłam. Rower zachowywał się dziwnie, był bardzo nerwowy, trudno było go utrzymać na stromym, pedały były zdecydowanie za bardzo do przodu. Tak jakoś dziwnie, ale za późno, żeby coś zmieniać. Ruszyłam więc na trasę Mini. Słabo się czułam i trochę obawiałam, czy w ogóle dojadę do mety. Ale jechałam i jakoś nawet za bardzo zmęczenia nie czułam. Nie zeszłam z roweru ani razu. Kiedy po zakończeniu wyścigu kręciłam się po miasteczku i zastanawiałam czy mam na co czekać, czy wracam do domu, okazało się, że wygrałam kategorię. A to ci dopiero miła niespodzianka i to z tyloma przeciwnościami losu.
Trochę się przeprosiłam z Kreidlerem ale pierwsza rzecz jaką zrobiłam po powrocie do domu (poza serwisem oczywiście) to przykręciłam z powrotem poprzedni mostek i przesunęłam siodełko do przodu. Kiedy następnym razem wsiadłam na niego, dopiero wtedy poczułam, że siedzi mi się wygodnie i że jest to ta pozycja, której szukałam.
Tak uzbrojona wyruszyłam do Daleszyc na pierwszą tegoroczną edycję Ligi Świętokrzyskiej - czyli MTB Cross Maraton. Uwielbiam Ligę Świętokrzyską. To jeszcze nie jest ten hardcore, gdzie przez całą trasę zastanawiasz się co tu właściwie robisz, ale to już nie przelewki mazowieckie, gdzie ziewając myślisz “długo jeszcze po tym płaskim?”
W każdym razie, lekko nie było. Podjazdy może niezbyt strome ale za to długie i tu się pierwszy raz zdziwiłam. Rower ma dla mnie za mało przełożeń. Korba, ma dwie tarcze (co nie powinno w zasadzie dziwić) w rozmiarze 28 - 36 zębów! (W porównaniu Fate miał 22/36). Przy czym największy tryb kasety tylko 34. (Fate - 36). Jest mi po prostu za trudno. Wściekam się, bo ja tu cierpię! Ale jadę… I to szybciej niż zwykle. I dlatego ten rower jest jak facet. Nie ma rozczulania się. Kiedy tak jechałam po tych pagórkach świętokrzyskich z obolałymi udami, zastanawiałam się czy ja to jeszcze robię dla przyjemności czy już tylko po to, żeby wygrać? To z całą pewnością przyjemne nie było. Ale jednak wygrałam. Byłam 5 sekund za pierwszymi dziewczynami i z dwudziestotrzyminutową przewagą nad drugą zawodniczką z mojej kategorii. I znów, nie mogę go nie lubić. Choć na tym wyścigu, przez brak przełożeń musiałam go pchać tam, gdzie spodziewałam się, że podjadę. Pomimo rewelacyjnej wręcz sztywności, woził mnie w zakrętach tak, że musiałam zwalniać okropnie, żeby znów ruszyć. Pomimo braku BG Fita.
Foto: Zbigniew Świderski (www.zbigniewswiderski.pl) |
Po prostu dowiózł mnie na najwyższe pudło 2 razy na 2 starty.
Minęły kolejne dwa tygodnie, i skusiłam się na start w Poland Bike’u w Legionowie. Zupełnie inna trasa niż na ŚLR. Tu płaskie piachy, nic co lubię i… kolejne pudło. W prawdzie trzecie, ale zwalę to na silną konkurencję. W tych warunkach rower był rewelacyjny. Przede wszystkim zrywny. Ale też potwierdziło się to, co myślałam o nim wcześniej. To nie jest rower dla początkujących. Trzeba mieć dobrą technikę i mocną nogę, żeby nad nim porządnie zapanować. Przy jego stromej główce ramy, pedałowanie jest bardzo efektywne, natomiast kierowanie już stanowi wyzwanie, zwłaszcza panowanie na stromych podjazdach. Może też dlatego tak go wozi w zakrętach. Zakrętów trzeba się po prostu nie bać. Ot, cała filozofia. Wchodząc szybko w zakręt, trzeba zaufać i położyć rower. Wiem, bo widziałam na własne oczy. Ale sama bałam się strasznie, co kończyło się przyhamowaniem i koniecznością nadrabiania. Inaczej woziło mnie zupełnie poza trasę. Kłania się trening techniki.
Trudny jest też amortyzator. Można go lubić albo nie (np. Fox’a nie można nie lubić), a ten… raczej jak twardy materac niż zapadający się tapczan. Liści nie wybiera, ale to nie jest tak, że nie tłumi skutecznie. No i ta sztywna oś… Nie wspominając o perfekcyjnie działających przerzutkach i hamulcach żyletach. Zakochałam się w Kreidlerze, mimo, że to trudna miłość. To nie jest rower dla mnie, ale nie potrafię mu się oprzeć. Kiedy trzeba pojechać maraton, zastanawiam się nad Peakiem i Studem i… wybór pada na tego drugiego. Niedługo będę musiała go oddać. Pewnie podczas wyścigu odetchnę trochę z ulgą, ale na pewno z rozrzewnieniem wspomnę, że na Kreidlerze takie podjazdy podjeżdżałabym na twardszym przełożeniu…
Ze wszystkich rowerów, jakie miałam przyjemność testować ten na pewno zapadnie mi w pamięć na długi, długi czas.
Post scriptum (po 8 miesiącach)
Minęło trochę czasu i z Kreidlerem polubiłam się bardziej. To znów zabrzmi górnolotnie, ale naprawdę uważam, że dzięki niemu stałam się lepszą kolarką. Po pierwsze, brak odpowiednio miękkich przełożeń przekonał mnie, że potrafię podjeżdżać na twardszych, zatem podjeżdżam szybciej. Ponadto, "wożenie w zakrętach", o którym wspomniałam wcześniej, przestało istnieć, ponieważ przestałam się bać kłaść rower na wirażach. Nie chcąc tracić prędkości, po prostu musiałam się przełamać. Tyle zależy od głowy... Samemu trudniej się do czegoś zmusić ale gdy nie ma wyjścia, trzeba się skupić i jechać. Okazuje się, że da się! Największa zaleta tego roweru? Efektywność pedałowania. Zwyczajnie torpeda. Słaba strona? Powiedziałąbym, że amortyzator - za mało sztywny i jednak jak dla mnie trochę za twardy. A może po prostu miałam zbyt wygórowane oczekiwania?... Powtórzę się, ten rower zapadnie mi w pamięć na długo.
WAŻNY "EDIT" REDAKCJI: Mieliśmy sami spore wątpliwości, ale jakoś zabrakło ODWAGI/CZASU/UWAGI, itp, itd, aby zweryfikować je u przedstawiciela marki Kreidler w Polsce....Ostatecznie rozwiał je jeden z czytelników, który po dzisiejszej publikacji słusznie wytknął niezwykle istotny szczegół potwierdzający nasze obawy: do testu dostaliśmy "farbowanego lisa" - to nie prawdziwy, katalogowy Kreidler STUD Team Replica 2015 a jedynie bardzo ładnie pomalowana rama BLACK TUSK 2014. Szczegóły są istotne - jak choćby obecność w oryginale sztywnej osi 142x12 Syntace (tu jedynie tylko napis) oraz inny profil ramy. Nie zmienia to jednak faktu, że farbowany Black TUSK, który ujeżdżała Dorota to również wyczynowa maszyna godna uwagi. Na szczęście osprzęt jest już z oryginału. Jeszcze raz przepraszamy za tak krytyczny bląd i wstydzimy się...Na równi z Kreidlerem, który nie raczył nas poinformować o tak "drobnym" szczególe.