http://www.test.rowery650b.eu/images/stories/imprezy/2014/Mazovia24h/dsc_6518.jpg

"Kto ma dobrą motywację ten ma twarde dupsko." Prawda odkryta przeze mnie podczas właśnie zakończonej kolejnej edycji jedynego maratonu 24h w Polsce. W tym roku dowodów potwierdzających tą tezę było aż co najmniej kilka.

Michał Śmieszek i Piotr Wrotek

 

 

MazoviaMTB 24h, to w moim kalendarzu dzień święty. Mogę przez cały sezon nie wystartować w innych zawodach, ale te jedne muszę zaliczyć, choćby skały sr...y. Ich wyjątkowość zbudowana jest nie tylko na dwudziestu czterech godzinach jazdy, lecz przede wszystkim na fantastycznej atmosferze, jaką tworzą jej uczestnicy. Z pewnością o tym pisałem wcześniej, ale jeszcze raz podkreślę. Takiego specyficznego luzu nie znajdziecie nigdzie indziej. Przekleństwa w kierunku innych są rzadkością, nikt nie przepycha się łokciami. Typowa dla zawodów sportowych, "napinka" jest jakaś taka inna - mniej nerwowa. Oczywiście wszystko zmienia się wraz z upływem czasu, oraz roszadą zawodników na liście wyników, ale nawet wtedy ludzie skupiają się na jeździe a nie na osobistych wycieczkach. W powietrzu unosi się zapach rywalizacji przemieszany z bengajem, endorfinami oraz zmęczeniem.

Być może stwierdzicie, że przez powyższe słowa przebija jakaś patetyczność, niepotrzebne idealizowanie, bo przecież nie ma ideałów. I pewnie też macie rację, ale sęk w tym, że podczas tej imprezy, jej uczestnicy mają okazję doświadczyć czegoś szczególnego, trudno porównywalnego z tradycyjnymi maratonami. To właśnie dlatego ja rok w rok pojawiam się na "24 godzinach"

W tym roku, Mazovia 24h kolejny raz zawitała do miejscowości Krubin leżącej w gminie Wieliszew. Wygląda na to, że "Szpakul", czyli wójt gminy, bardziej znany jako współpomysłodawca Wieliszewskiej Trasy Crossowej skutecznie przekonał do siebie i swoich terenów Cezarego Zamanę i jego ekipę. I tylko przyklasnąć należy, bo tak poważnie ścigającego się urzędnika ze świeczką szukać. Tradycyjnie też, Cezary oraz wspomniany wójt zaklepali dobrą pogodę. Wręcz za dobrą, co w określonych okolicznościach jest piętą achillesową miejscówki w Krubinie. Dlaczego? Otóż w porównaniu do poprzednich edycji, tutejsza miejscówka jest pokaźnej wielkości patelnią, bez najmniejszego cienia. Jedynym schronieniem przed skwarem jest budynek OSP oraz namioty organizatorów. Możecie sobie wyobrazić, w jak potężny piekarnik zamieniają się pałatki uczestników znajdujące się pod gołym niebem. 

dsc 6458

Aby choć trochę ulżyć zawodnikom, Ochotnicza Straż Pożarna zainstalowała kurtynę wodną, która choć na krótką chwilę chłodziła rozpalone głowy i ciała. Największą radochę miały oczywiście dzieci. Swoją drogą pojawiły się głosy, że można było postawić zraszacz bezpośrednio na trasie, tak by korzystać z niego bez schodzenia z trasy. Jak widać nie wszystkim da się dogodzić. 

Warto przy okazji wspomnieć o najmłodszych. W końcu na Mazovię 24h przyjeżdżają całe rodziny. W tym roku mi też udało się namówić żonę oraz córki na nocowanie pod namiotem. O ile dorośli potrafią przezwyciężyć nudę, np pomagając swoim zawodnikom na trasie, o tyle dzieciom trzeba zapewnić trochę więcej atrakcji. Tym razem nie było źle. Do dyspozycji był skromny, (ale jednak) placyk zabaw z piaskownicą oraz namiot MiniMini, gdzie najmłodsi mogli realizować swoje artystyczne marzenia. Szkoda, że zabrakło trampoliny oraz dmuchanego zamku z ubiegłego roku, ale i tak obie tegoroczne atrakcje cieszyły się "dużym wzięciem". Kulminacją animacji dla dzieciaków był wyścig rowerowy - im też udzielają się przecież emocje towarzyszące dorosłym w miasteczku. Tutaj nie było przegranych - zadowolone były maluchy oraz ich opiekunowie.

dsc 6969 dsc 6864

Żar lejący się z nieba i duchota nie przeszkodziły, aby w prowizorycznym miasteczku zagościła bardzo dobrze znana atmosfera rywalizacji wymieszana z aromatem sportowych maści i rozgrzanych mięśni. Czas płynął nieubłagalnie, a elektroniczny zegar wyznaczał już tylko minuty do startu...

Punktualnie w południe grupa niemal 200 rowerzystów obojga "pci" wyruszała na pierwsze z 13 kilometrowych okrążeń. Start odbył się tradycyjnie a la wyścig Le Mans. Rowery stały ustawione wzdłuż bramek i taśm otaczających start/metę, zaś zawodnicy musieli najpierw przebiec kilkaset metrów wokół boiska, aby je dosiąść. Humory dopisywały, choć niewątpliwie "niewybiegani" uczestnicy dostawali na dzień dobry zadyszki. Trasy Mazovia 24h nigdy nie były zbytnio wymagające, choć zawsze potrafiły mocno dać w kość. Nie inaczej było tym razem, choć wyjątkowo Szpakul postarał s się, aby zawodnicy nie musieli przekopywać się przez wydmy, jak w roku ubiegłym. Piachu nie zabrakło, ale był to jedynie odcinek może 100 metrów, który był co najwyżej namiastką "Pustynnej Biurzy 2013". O wiele bardziej dały się we znaki odcinki poprowadzone przez łąki - zwłaszcza ten prowadzący do wału rzecznego. O ile na początku podskakiwanie na siodełku było urozmaiceniem, to już po kilku/kilkunastu okrążeniach cztery litery wyraźnie czuły każdą nierówność. 

dsc 6518

Odpoczynkiem dla ciała był kilkukilometrowy odcinek wzdłuż rzeki, gdzie można było złapać drugi oddech, spokojnie napić się i pożywić oraz prowadzić interesujące konwersacje z innymi zawodnikami lub członkami własnego zespołu. Powrót na wieliszewskie łąki oznaczał dwie rzeczy - połowę trasy oraz kolejne wertepy. Po kilku rundach wielu zawodników miało już naprawdę dosyć monotonii stosunkowo nierównych ścieżek. I to raczej jedyna ich trudność. Aby uprzyjemnić jazdę do końca rundy, Cezary Zamana i jego ekipa zamontowali tabliczki informujące o każdym kilometrze pozostałym do mety. Przyznam osobiście, że to doskonały sposób na wykrzesanie dodatkowych sił oraz orientację na trasie. Podczas tych niemal 7km łąk musieliśmy pokonać jedynie jeden trudniejszy fragment, gdzie trzeba było wykazać się nieco większą atencją. Prawdopodobnie najprzyjemniejsze były ostatnie 3 kilometry, gdzie ścieżka wśród traw przemieniła się w regularny, ubity szlak rowerowy. To już był wyraźny znak, że do mety jest tuż tuż. 

Wydawać by się mogło, że tak prosta trasa to bułka z masłem. W gruncie rzeczy nic bardziej mylnego. Taki profil skutecznie usypiał czujność, wobec czego spotkanie kogoś, kto ni stąd ni z owąd wywinął orła nie było rzadkością. Zdarzały się kapcie i zerwane łańcuchy. Sam nawet padłem ofiarą znużenia, kiedy po wjechaniu w skromną koleinę rozszczelniła mi się opona. Na szczęście tylko trochę mleka wyskoczyło na zewnątrz i bez problemu napompowałem z powrotem koło. 

dsc 6629 dsc 6630

Tak piszę ładnie jaka to łatwa trasa była w tym roku, to na pewno musiało mi się super jechać. "Ain't that sweet, but it's wrong". Początkowa "rozbiegówka" oraz ponad trzydzieści stopni w cieniu skutecznie roztroiły mój organizm i zupełnie nie mogłem uspokoić serducha. No niestety - jak się waży tyle co ja, to dupa zbita. W efekcie jechałem spokojnie, ale kompletnie bez komfortu i nadrabiałem dobrą miną do złej gry. Sytuację próbował ratować Wrociu, mój redakcyjny towarzysz, który dzielnie jechał obok mnie lub w niewielkiej odległości. Poczucie winy wobec niego kazało mi nie odpuszczać, choć po kilku okrążeniach pytanie "CO JA K..WA TUTAJ ROBIĘ!?" miałem wyraźnie wymalowane na twarzy. I muszę szczerze i głośno podziękować koledze, który mimo debiutu w tej imprezie okazał się mieć o wiele chłodniejszą głowę i wykazał się dużą empatią. DZIĘKI WROCIU!!!

W każdym razie po szóstym kółku stwierdziłem, że czas na dłuższą przerwę, i "pozwoliłem" Piotrkowi pojechać kolejną rundę samotnie. Nie musiałem go prosić dwa razy, co z jednej strony wywołało u mnie radość a z drugiej zazdrość. Ale fizyki i biologii nie da się oszukać. Na szczęście osób w podobnym stanie psychofizycznym było ciut więcej, także przytłumiłem nieco wstyd. Tu muszę dwa słowa powiedzieć o zapleczu, jakie przygotował na te warunki Cezary Zamana i jego ekipa. Naprawdę złego słowa powiedzieć nie można. Przez cały czas funkcjonował namiot, w którym na bieżąco można było zatankować do pełna bidon, bukłak. Do wyboru mieliśmy wodę mineralną oraz izotonik, który cieszył się dużym wzięciem. Ciekawi jesteście ile litrów wody poszło przez te 24h? Ponad 1000 litrów! Oprócz nawodnienia można było także uzupełnić paliwo stałe. Niemalejącą popularnością cieszyły się owoce: arbuzy, pomarańcze i banany, a także ciasta i batony Müsli. Tych ostatnich było niewiele i pojawiły się w decydującej fazie maratonu. 

dsc 7432

Tradycyjnie oprócz darmowego wyżywienia, można było skorzystać z opcji płatnej. Jednak z tej korzystały głównie rodziny oraz ci, którzy mieli dość makaronów, i ciast. Tu królowała kiełbasa, karkówka, chłodne piwo i słodkie napoje gazowane. Ot 24 godzinny standard. Późnym popołudniem uczestnicy mogli skorzystać z gorącej kolacji - porcji makaronu z sosem. Złego słowa nie powiem - przy takim wysiłku złote rurki i polewa smakowały najlepiej na świecie. Tym, którym było mało makaronu, organizator zafundował ognisko i darmową kiełbasę, która rozeszła się w błyskawicznym tempie. Ogień przyciąga i jednoczy ludzi - to tu można było posłuchać wielu ciekawych rowerowych historii oraz poznać interesujących ludzi jak na przykład jednorękiego Mariusza, który na specjalnie przygotowanym Krossie R10 rywalizował na równi ze zdrowymi zawodnikami w kategorii SOLO. To się nazywa serce sportowca!

dsc 7523

Wieczór oraz zachód Słońca przyniosły tak wyczekiwany spadek temperatury, który dla wielu, w tym dla mnie, okazał się zbawienny. W międzyczasie przyjechaya moje córeczki wraz z małżonką, dzięki czemu zyskałem dodatkowy zastrzyk sił. Na pierwsze nocne okrążenie wyruszyłem razem ze starszą Gabrysią, dla której był to nieoficjalny debiut w Mazovia 24h. Radość z nocnej jazdy przeplatała się ze strachem przed spowijającymi ciemnościami. Ojciec dumny, a córka jeszcze bardziej. Dla takich chwil warto czasami odpuścić ściganie się. 

dsc 7481

Kolejne okrążenia, już bez dziecka, przejechałem w towarzystwie Wrocia i jego kuzyna. Noc przyniosła odrodzenie. Jechało mi się po prostu idealnie. Szybkie tempo, równy oddech i puls. Taki entuzjazm miałem przez trzy rundy. Oświetlenie w postaci czołówki, dwóch chińskich lampek z Lidla na diodzie Cree oraz testowego Kocie Oko HL-620RC "Nano Shot" doskonale sprawdziło się w terenie. Wstydu nie było, choć niektórzy uczestnicy mieli takie szperacze, że mój zestaw pseudo-bocialarek wymiękał. 

Potem około 01:00 przyszło całodniowe znużenie. Nogi podawały, ale głowa już chciała iść spać. Poza tym czułem dupsko, które nieposmarowane błyskawicznie uległo odparzeniu. Zachowałem się jak żółtodziób.

dsc 7502

Po krótkiej dyskusji zapadła decyzja - walimy w kimono i wstajemy o świcie, żeby skorzystać z dobrodziejstwa chłodu. Błogi sen spłynął błyskawicznie i równie szybko został przerwany...4 godziny później. To Wrociu pukał w namiot z prośbą odpięcia rowerów i namową do dalszej jazdy. Ewidentnie chłopak przyjechał tu rywalizować z samym sobą, a nie bawić się w ojca rodziny - ten honor przypadł mnie, dlatego z dłuugim ociąganiem wrzuciłem na siebie wilgotną lajkrę i po kolejnej dłuższej chwili wyruszyłem na poranne okrążenia. Jak dawno, nogi i głowa czuły się doskonale, ale zmaltretowane pachwiny błagały o rozsądek. W efekcie przejechałem jeszcze dwa okrążenia i rzuciłem białą flagę. Za to Wrociu nie zamierzał odpuszczać i cykał kółko za kółkiem.  Dzielnie sekundował mu jego kuzyn, dlatego moje wyrzuty sumienia były nieco mniejsze. Jak zwykle w takich sytuacjach serce krzyczało: "posadź dupsko na siodełko i ogień!" Jednak widok ukochanej rodzinki, piekąca i starta skóra oraz perspektywa następnych 7 dni w biurze w pozycji siedzącej skutecznie ostudziły ten zapał. Tytanowy 29er wylądował na samochodzie, zaś ja zabrałem się za rozbiórkę legowiska. 

Podsumowanie: Wrociu - 19 okrążeń (życiówka), Ja - 12 (zdecydowanie nie-życiówka).  Po raz kolejny dostałem od roweru nauczkę, aby jednak zabierać ze sobą więcej niż 2 pary spodni rowerowych oraz sudokrem i linomag. Tyle razy już to przerabiałem i nadal popełniam tak głupi błąd. No, ale za rok się poprawię. Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie Piotrek, nasz nowy, redakcyjny kompan. Warto otaczać się takimi jak on! Idealny partner na etapówkę i imprezy takie jak Mazovia 24h. Bo tutaj naprawdę liczy się "team spirit", a nie tylko "blat i ogień"

dsc 8009 dsc 7907

Na sam koniec nie można nie wspomnieć o wygranych. Najlepiej w kategorii SOLO wypadł jegomość, który pokonał 36 okrążeń - razem prawie 500km. Jednak bezkonkurencyjny okazał się Walerian Romanowski - ultrakolarz, który wystartował dobę wcześniej od pozostałych, aby pobić rekord Guinessa w jeździe non-stop 48h. Niesamowity gość! Dzięki kondycji, sile woli oraz doskonałej pracy własnego zespołu pokonał 758km i tym samym stał się niekwestionowanym liderem w tej kategorii. Już wiem na kim będę się wzorował w Mazovia 24h 2015, zwłaszcza, że Wrociu zapowiedział złamanie dystanstu 300km...Oj, będzie się działo :) :) :)

...And last but not least...taka oto obserwacja: Na chłopskie oko około 3/4 jednośladów stanowiły 29ery. Reszta to mieszanka 26 i 27.5. Te ostatnie można było policzyć chyba na palcach jednej ręki. Fat Bajków tym razem zabrakło, ale podczas edycji 2015 możecie się ich na pewno spodziewać. 

Krótki komentarz od Wrocia:

O maratonach 24h dowiedziałem się z relacji Michała na team29er.pl. Wtedy nie przypuszczałem, że za trzy lata będę razem z nim rozbijać namiot i smarować tyłek (każdy z nas osobno :) ) Sudokremem, by razem toczyć bój na trasie MazoviaMTB 24h. Życie jednak płata różne figle, zaskakuje, lecz nie o tym mój komentarz :). Kilka lat póżniej w słoneczny... bardzo słoneczny... upalny weekend stanąłem do boju u boku, zaprawionego w 24-godzinnych bojach, Michała. Przed startem nie stawiałem sobie żadnego celu i nie robiłem ambitnych założeń. Być może zabrzmi to mało profesjonalnie, ale pojechałem tam dobrze się bawić i odpocząć psychicznie od 24-godzinnych maratonów: praca-dom. Moim celem czysto sportowym było wycisnąć siebie ile się da i powalczyć ze sobą wtedy, kiedy część mnie będzie krzyczała "już nie mogę". 

W ciągu 24 godzin udało mi się wykręcić 19 okrążeń czyli 247 km. Były to jedne z najfajniejszych rowerowych kilometrów w moim życiu. Jakże inna atmosfera od tej, którą znam z maratonów, gdzie od pierwszego kilometra jest ogień i tak przez cały wyścig. Tutaj były momenty, że czułem się bardziej jak na rekreacyjnej wycieczce ze znajomymi (może to kwestia moich mało ambitnych założeń). Takie rzeczy jak: krótkie pogawędki przy okazji mijania z gatunku: "jak tam?", wspólne milczenie na ławce przy bufecie, wspólne śniadanie i kolacja - to wszystko buduje świetny klimat tej imprezy. Widać również, że nie było tam przypadkowych ludzi. Wszyscy jechali w atmosferze wzajemnego szacunku do braci i sióstr łączących się w bólu tyłka i rąk. Może brzmi to tak, jakbym pisał folder reklamowy, ale wierzcie mi... naprawdę jestem oczarowany tą imprezą.

Co do samej jazdy, to większość dystansu przejechałem obok Michała, za co wielkie dzięki, bo samemu osiągnąłbym znacznie gorszy wynik. Na przyszłość wiem, że nawet jeżeli będę jechać solo, to również będę opierać swoją jazdę o rozwiązanie partnerskie czyli takie "solo vel duo".  W porannej odsłonie, po solidnej porcji makaronu trochę się rozdzieliliśmy. Michał ostro narzekał już na swoje cztery litery, a we mnie im bliżej końca tym większa była chęć dołożenia kilku kilometrów do końcowego wyniku. Tym bardziej, że tyłek bolał, ale reszta ciała czuła się całkiem nieźle. Tym bardziej, że dookoła widziałem prawdziwych bohaterów, którzy pokonywali m.in. jakieś tam rekordy guinessa. Tym bardziej, że poranek był piękny tej niedzieli :)

Moje bardzo pozytywne odczucia na temat tej imprezy na pewno pchną mnie do tego samodestrukcyjnego czynu zapisania się na 24h w 2015. Po jednorazowym doświadczeniu mogę też nawet zbudować listę założeń na 2015. Poniżej kilka z nich:

  • - nie nastawiać się na gotowanie. Wziąłem kuchenkę turystyczną i skorzystałem z niej tylko raz. Nawet jak już miałem czas na gotowanie to po prostu nie miałem siły i chęci odgrzewać żarcia i myć potem patelnii. Co do jedzenia w 2015 to przygotuję sobie sałatki na bazie makaronu, które będę mógł zjeść na zimno.
  • - zasypywać i smarować tyłek od samego początku. Teraz byłem wyposażony w podstawowe medykamenta, ale użyłem ich dopiero jak już było lekko za późno.
  • - zrobić przed samą imprezą dwa lub trzydługodystansowe wypady, aby zobaczyć co mnie w rowerze wkurza przy dalekim dystansie. Na tym maratonie objawiły się pewne drobne mankamenty, na które nie zwracam nawet uwagi przy krótszych, lecz bardziej intensywnych wypadach. W drodze do mnie są już nowe gripy ESI Chunky.
  • - namówić rodzinę (żonę i dzieci) na towarzyszenie mi w tej imprezie. MazoviaMTB 24h może byc nie tylko fajną imprezą dla samego rowerzysty, ale również dla jego rodzinnej kompanii. Przed oczami mam radość dzieci Michała, dla których towarzyszenie ojcu, nocowanie pod namiotem w miasteczku zawodów było prawdziwą frajdą.

Dzieki Michał, że mnie namówiłeś :)